wtorek, 5 kwietnia 2016

11 PZU Półmaraton Warszawski

Krótko nt. tego co się działo jak tu się nic nie działo:
W 2015r. była posucha startowa - Harpagan-49 zakończony porażką (zaliczone 59km w 11:20) oraz TInO Nawigator w Mińsku Mazwieckim w listpoadzie na trasie mieszanej (25km biegu i 50km roweru), z którego jestem zadowolony (I miejsce).

I tak nastał 2016...

I stało się.

W niedzielę 3 kwietnia A.D. 2016 stanąłem na starcie Półmaratonu Warszawskiego.
Mimo wczśniejszych gwałtownych zapowiedzi całkowitej rezygnacji z biegania po asfalcie, w tym roku postanowiłem, że będą to zawody inaugurujące sezon startowy.


 Miało na tą decyzję wpływ kilka czynników - myślę, że najważniejszym jest chęć startu w zawodach triathlonowych, a te niestety są rozgrywane w przeważającej mierze na twardej powierzchni (część biegowa). Poza tym dostępność imprez tego typu jest większa niż biegów przełajowych (czyt. prawdopodobieństwo namówienia przez kolegę jest większe :) ). Dodatkowo za 2 tygodnie podejmuję kolejną próbę ukończenia Harpagana (już czwartą :/ ), więc przebieżka na nieco dłuższym dystanie przed zawodami ma również swoje uzasadnienie.

Motywator :)



Przygotowania przed startem niestety nie były zbyt intensywne - ot, kilka przejażdżek rowerem, trochę pływania na basenie i dosłownie kilka wybiegań. Przygotowanie do tegorocznego sezonu wybitnie nie są na poziomie jaki bym chciał widzieć. Dodatkowo problemy ze zdrowiem ciągnace się od Bożego Narodzenia... No ale startowe zapłacone, więc trzeba ruszyć 4 litery :)

Podstawowym założeniem biegu było utrzymanie optymalnego tempa podczas całego biegu, tak aby, na końcówce jeszcze został zapas sił. Praktycznie udało mi się to osiągnąć (brak spadku tempa pod koniec biegu - utrzymywałem przez cały bieg 11-12 km/h). Bieg ukończyłem z czasem 1:49:34 plasując się na 4744 miejscu (na prawie 13 tys. osób).

Z uwag dotyczących samego wydarzenia - jak dla mnie zdecydowanie za duże mrowie ludzi. W pewnym momencie podczas biegu zostałem "otoczony" przez biegnących obok mnie i ogranęło mnie uczucie głębokiej paniki, tak, że musiałem natychmiast salwować się ucieczką do krawędzi trasy, którą już biegłem do końca. Na końcówce kwietniowe słońce dało o sobie znać i poczułem się pierwszy raz w tym roku jakbym był na patelni (czy już co roku będziemy przechodzili z jesienno-zimowej pluchy 0-4st. od razu do upałów powyżej 25st.? Mi się to nie podoba...). Bogaty pakiet startowy, z którego najbardziej się przyda buff, bo swój zgubiłem jakieś dwa tygodnie wcześniej.

Teraz walczę z zajadłymi zakwasami i powolutku zastanawiam się nad taktyką na następne zawody - Harpagan-51 w Bytowie. Nieco mnie to frapuje, bo chciałbym w końcu je ukończyć. Motywacja jest, zobaczymy jak z formą :)